Himalaya highway. Droga do Katmandu. Zbz & Wallstreet
Himalaya highway. Droga do Katmandu. Zbz & Wallstreet
ziem bez ziemi ziem bez ziemi
1277
BLOG

NEPAL 2007 (zdjęcia + opowieść).

ziem bez ziemi ziem bez ziemi Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 9

W drodze do Katmandu.
Brama graniczna w Raxaul przekroczona. Gnieciemy się przeładowanym busem w górę himalajską drogą. Najkrótsza i zapewne najważniejsza droga lądowa łącząca Indie ze stolicą Nepalu, Katmandu. Wąska, kręta, niebezpieczna. Gnamy, kierowca zapewne wbija pedał w podłogę. Przed każdym zakrętem ostro daje po klaksonie. Nasłuchuje odzewu, jak nikt się nie wyłania zbiera zakręt przeskakując częściowo na sąsiedni pas. Trudniej jak ktoś się pojawia, wtedy hamowanie i wolniej. Jeszcze trudniej jak wynurza się większa ciężarówka, ostrzejsze hamowanie, często do całkowitego zatrzymania, często cofanie w bezpieczne miejsce i wymijanie. Lepiej nie patrzeć na drogę, lepiej podziwiać wspaniałe widoki!

Głębokie doliny, urwiste zbocza, schodkowe uprawy, dżungla, dżungla i dżungla. Góry które przemierzamy są wiecznie zielone, dość strome z wyraźnie zarysowanym grzbietem wierzchołków. Trąca mnie kompan, „patrz tam!” i pokazuje palcem. Patrzę, góry, doliny, dżungla. Orientuje się, że nie patrzę gdzie wskazuje, „wyżej, tam !”. Podnoszę wzrok ponad zielone wierzchołki, ponad chmury, widzę białe szczyty Himalajów. Wydają się unosić ponad światem, wydają się być krainą zawieszoną wysoko nad chmurami. Góry Olimpu, siedziba bóstw.

Zatrzymujemy się na posiłek. Dobre jedzenie. Ktoś wysiada, nie ma pieniędzy aby zapłacić za przejazd. Kierowca jest wyrozumiały, sadzi mu tylko kilka kopów w tyłek, wykrzykując groźnie. Wsiadamy, jeszcze tylko kilka godzin. Zakręt, trąbienie, hamowanie, zakręt, trąbienie hamowanie. Zapada mrok, wjeżdżamy do Katmandu.

Katmandu
Centrum zapchane ludźmi, wszędzie gra głośna zachodnia muzyka. Dziesiątki motorów i skuterów. Mam wrażenie, że jestem w Amsterdamie, oferują narkotyki i ciała. W dzień widzę, że brud jak w miastach u południowego sąsiada. Pagórki śmieci tworzą nowe, najmłodsze pasmo gór. Na placach świątynie i stupy, ludzie okrążają znużeni w miejscowym rytuale. Okrążam i ja, siadam na murku, podbiega gość z demonicznie wykrzywioną twarzą, wwierca się wzrokiem w moje oczy, mamrocze jakieś przekleństwo i chocholim tańcem oddala się w nieznane.

W innym miejscu, położona na wzgórzu, sławna świątynia małp. Wspinamy się po długich, stromych schodach. W około dziesiątki małp zajętych seksualną orgią. Najpierw z tym, potem z tamtym, trochę samemu, jeszcze raz i na okrągło. Patrzą się wspinającym prosto w oczy, coś krzykną, przemkną, i znów oddają się lubieżnym zwyczajom. Wydaje się, że ludzka obecność nakręca je jeszcze bardziej: „patrz w moją stronę! Po co wspinasz się do tej świątyni, jesteś taką samą małpą jak ja, hahaha!” Na wierzchołku, jak ręką odjął, cicho, kontemplacyjnie. W tle powietrze przesiąknięte dźwiękiem tybetańskiej misy.

Ruszam na treking w Himalaje. Nie planowałem, więc muszę kupić buty (mam tylko sandały). Kupuję coś na kształt adidaso-trampek za 20PLN. Zaczynają się rozpadać już w pierwszy dzień, ale wierzę, że razem damy radę. Na dworcu kupuję bilet do Pokhary. W bilet-budzie sprzedaje młody chłopak, może 15 lat. Uśmiecha się, do biletu proponuje mi swoją młodszą siostrę. Przyrzeka, że warto. Nic mi nie pozostaje tylko z uśmiechem zabrać swój bilet.

Himalaje.
Dotelepałem się do końca drogi. Teraz już tylko pieszo. Na szlaku ustawili się Maoiści, zbierają „dobrowolne” datki od turystów na swoją szlachetną działalność. Klasyczna bródka i czapeczka rewolucjonisty, powiewa czerwona flaga z sierpem i młotem. Tłumaczą, że walczą o wolność, demokrację i socjalizm. Wdaję się z nimi w rozmowę, pytam, czy słyszeli o Stalinie. Odpowiadają, że dni nepalskiej monarchii są policzone, a potem sprawiedliwość i władza ludu. Odchodzę, chcąc nie chcąc, wspierając odwieczną i zażartą walkę o pokój.

Większość ludzi depczących szlakiem, to miejscowi, idą do swoich wiosek. Cel na dzisiejszy wieczór to Gorepani na wysokości 2800 mnpm, 3280 kamiennych, nierównych schodów. Idę sam, samemu niosąc swój własny plecak. Widok tutaj niezmiernie rzadki. Turyści w grupach z wynajętymi tragarzami. Lokalni pytają dokąd idę, mówię, że do Gorepani, kiwają głowami, uśmiechają się, twierdzą, że za dnia nie dojdę. I mają rację, ale i tak doszedłem. Na dwu-tysięcznym-którymś stopniu spotkałem dobrego druha, miejscowego Nepalczyka. Mówi, że wraca do domu, do żony i dzieci. Nie widział ich 2 albo 3 lata, pracuje gdzieś w Arabowie. Pytam ile płacą, kilkaset dolarów, odpowiada, co zrobić, taka dola... Idziemy rozmawiamy, śpieszy mu się, a ja go spowalniam. Patrzy na mój plecak, sam niesie mały, „zamieńmy się”, mówi. Zgadzam się i dziękuję promienną ulgą na twarzy, jeszcze tylko tysiąc schodów...

Kolejne kilka dni, szlakiem z wioski, do wioski, do dolnego obozu wypadowego na Annapurnę. Niektóre miejscowości troszkę większe, jest nawet szkoła, w innej mijam malutką elektrownie wodną. Życie tu troszkę inne niż u nas. Między wioskami wiele godzin marszu, inaczej się nie da. Widziałem jak rozmawiali w pogodny dzień używając luster. Minąłem pierwszego człowieka trzymającego zwierciadło, po dwóch godzinach doszedłem do drugiego. Tutaj widocznie też wiedzą, że prędkość światła szybsza od marszu. W innej wiosce głośna kłótnia. Dwie kobiety spierają się żywo, tłumaczy mi młody Tybetańczyk, że chodzi o mężczyznę. Tu zostaję na noc. Tybetańczyk opowiadania mi swoją historię, dzieciństwo spędził w klasztorze, było ciężko, potem popadł w uzależnienie od narkotyków. Jakiś czas się od tego uwolnił i zaczyna nowe życie.

Idę dalej, wyżej, stado małp przy ścieżce, wielkie orły szybują na wyciągnięcie ręki. Jeszcze kilka godzin i dotrę do celu. Mijam wysokość 3800 metrów, mniej tlenu, marsz trudniejszy, plecak cięższy. Przy szybkim wyciągnięciu ręki, czuję mrowienie w palcach, 4000 metrów, krótki przystanek, Słońce zachodzi. Jeszcze tylko trochę, z oddali widzę schronisko pod Annapurną, krok za krokiem zbliżam się, im bliżej tym trudniej, już widzę ludzi machających mi z tarasu, ściemnia się, jestem ostatni na szlaku. Tablica dumnie obwieściła 4130mnpm, brzuch ośmiotysięcznika. Końcówka grudnia, więc jest już zimo, wchodzę do jadalni, pod stołem pali się ogień gazowy, ogrzewa siedzącym nogi. Jest kilkanaście osób, Australijczycy, Chinki, Nepalczycy. Wesoła rozmowa, żarty. Jeden z Australijczyków bierze radio, cudem znajduje rozgłośnię grającą wśród szumów, nepalską muzykę. Wszyscy zaczynają tańczyć, jest wesoło i ciepło. Potem noc, zimna niemiłosiernie, woda zamarza, w pokoikach centymetrowe szpary między deskami ścian.

Wstaję zmarzniętym rankiem, ciepły posiłek i w dół, do gorących źródeł. Dwa baseny zbierają gorącą wodę spływającą po zboczu do zimnego i rwącego potoku. Trochę w gorącej, potem skok w zimną, cudowne miejsce. Zapominam o wysiłku minionych dni, rozkoszuję się przyjemnością ciepłej wody, która zmywa wszystkie niepotrzebne myśli. U góry czeka pyszna owsianka.

Wracając na akapit do Indii, poprzednia notka ukazała warstwę wierzchnią. Brudną, odrażającą przykrywającą klejnoty. Czy klejnoty te to architektura ? Może czasami. Może klimat ? Często zbyt gorąco, zbyt duszno, zbyt skrajnie. W wielu miejscach pięknie, wspaniale. Może kultura ? Głęboko ukryte stare indyjskie Wedy, starożytna mądrość, duchowość, magia, trwający do dziś paskudny system kastowy. Dla mnie klejnotem tym jest bezpośredni wgląd w kondycję i naturę ludzkiego gatunku, którego jestem częścią. Bezpośrednie ukazanie mądrości, że jedyną drogą zmiany na lepsze jest otwarcie serca. Pamiętam jak dziś, nieprzyjemne napięcie, gdy otoczony tłumkiem, brudnych, nierzadko chorych dzieci, chciałem uciec od nich jak najszybciej. Wyciągnięte ręce proszą o jałmużnę:
-Sir where are you form, sir where are you from?
-Poland.
-Warsaw, Warsaw !
-I am not from Warsaw...
Znika natychmiast, gdy wejdzie się w ich krainę dziecięcej radości. One nie proszą o pieniądze, chcą tylko uwagi i otwartego serca.

Notka z Indii tutaj:
http://in-and-outside.salon24.pl/535342,indie-traumatyczna-perla-2007
 

Zobacz galerię zdjęć:

Himalaje w chmurach. Widok z okna busa. Zbz & Wallstreet
Himalaje w chmurach. Widok z okna busa. Zbz & Wallstreet Katmandu I. Zbz & Wallstreet Katmandu II. Zbz & Wallstreet Katmandu III. Zbz & Wallstreet Katmandu IV. Zbz & Wallstreet Wielka stupa w Katmandu. Zbz & Wallstreet Jeden z okrążających stupę. Zbz & Wallstreet Himalaje, szczyt Machapuhare. Zbz & JV Elektrownia wodna w jednej z wiosek. Zbz Himalaje, w drodze do obozu Annapurny. Zbz Ot mostek, jeden z wielu. Zbz Domy jednej z himalajskich wiosek. Zbz Na północ od Pokhary. John Vincent Górale nepalscy. John Vincent W Himalajach. John Vincent Szczyt nocą. John Vincent Himalaje, chyba Annapurna. Zbz & John Vincent Na szlaku w Himalajach. John Vincent Basen z gorącą wodą. John Vincent Przerwa na pyszne naleśniki. John Vincent Powrót na dachu busa. John Vincent Jimi Hendrix w Himalajach. Jon Anderson

co by nie napisać i tak nie byłoby to zgodne z rzeczywistością...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości