Na szlaku, okolice Anchorage. Zbz
Na szlaku, okolice Anchorage. Zbz
ziem bez ziemi ziem bez ziemi
1318
BLOG

Alaska 2013 (zdjęcia + opowieść)

ziem bez ziemi ziem bez ziemi Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

Dzika Alaska.
Powierzchniowo około 5.5 razy większa od IIIRP, i leciutko ponad 700 tysięcy mieszkańców. Reszta to lasy, tundry, góry, łąki, niedźwiedzie białe, brązowe i czarne, wilki, rosomaki, łosie, górskie owce, świstaki i inne rogato-kopytne... Zimą długo ciemno i dużo śniegu, latem ciepło i długo jasno. System dróg ubogi, większość miejsc dostępna albo pieszo (wiele dni, tygodni, miesięcy), albo zaprzęgiem z psami, albo statkiem, albo samolocikiem. Te ostatnie przez miejscowych nazywane komarami, bo dużo ich i bzyczą bezustannie przecinając niebo w każdym kierunku.

Powyższy akapit zapewne wystarczył by na potwierdzenie dzikości Alaski, ale to nie wszystko... Skrajny pogodowy cykl roczny, rządzi fauną, florą oraz ludzką psychiką. Od nieskończenie długich nocy, zabójczego zimna i nieprzeniknionych zwał śniegu do niekończących się dni, intensywnego słońca i pięknej pogody. Kłopoty ze spaniem cały rok... Zimą nie ma sensu opuszczać jaskini, latem nie trzeba się nigdzie śpieszyć, bo noc i tak nie nastanie...

Anchorage.
Idę ulicą, cel Walmart i zakup butli z gazem, słońce wysoko wisi, gorąco, godzina 23. Wracam, jasno, ciepło, 23:30, dzieci i te mniejsze (2-3 letnie) biegają po ulicy i bawią się jakby była 11 rano. Dobrze się wyspały, lecz wynudziły zimą, teraz nadrabiają.

Kraina dzika, więc i ludzie muszą się jakoś tam odnaleźć. Broń może kupić każdy i praktycznie wszędzie. Przystanąłem na stoisku z bronią, pistolety, strzelby, karabiny maszynowe. Nie drogo od $400 za pistolet do $2000 za karabin wielkości nogi dorosłego człowieka. Zezwolenia nie trzeba, proszę, dziękuję, do widzenia. Zakładasz karabin na plecy i wychodzisz ze sklepu. Na ulicy mężczyźni często maszerują z giwerą przyczepioną, klasycznie na pasku, lub bardziej fikuśnie na udzie. To na mieście, w bardziej dziewiczych terenach, dzieciak na rowerze ze strzelbą na plecach nikogo nie dziwi...

Aby kupić piwo, trzeba mieć skończone 21 lat. Za zakup piwa „nieletniemu” grozi sroga kara. Pani przy kasie sprawdza z „dowodu” każdego, nawet przygarbionych, siwych ludzi. Takie prawo... Broń można kupić od 16 roku życia. Jeżeli masz mniej, może ci ją kupić ktoś starszy. Najprawdopodobniej nikt nie zapyta o dokumenty. To jest dopuszczalne. Takie zwyczaje... Teraz już wiem, dlaczego kosmici nigdy nie lądują na Alasce ;).

Z Anchorage (największe miasto Alaski, zamieszkuje je ponad płowa całej ludności Stanu) uciekamy szybko. W centrum miasta kupuję mapę pobliskich gór. Sklep mieści się w budynku federalnym. Wartownicy sprawdzają mnie od góry, do dołu, zaglądają nawet w buty, bo metalowe elementy piszczą w pobliżu detektora... Wsiadamy, w autobus miejski, potem trochę piechotą, trochę z miłym człowiekiem autostopem i po kilku chwilach stoimy na granicy z dziczą. Miejscowy kierowca pyta:
- gaz na niedźwiedzie jest ?
- nie ma.
Odpowiadam i znikamy na szlaku...

Poza miastem.
Idziemy. Słońce świeci, owad bzyczy, łoś w zaroślach skubie ziele. Idziemy. Rzeczywisty czas mija jak wszędzie, sekunda za sekundą, uderzenie za uderzeniem. Lecz czas odczuwany, subiektywny mija dużo wolniej. W tej chwili jestem niemal przekonany, że jeżeli upływ czasu by dzielono i wsadzano w zegarki na Alasce, godziny i minuty były by inne. Idziemy, słońce wciąż wysoko, ani drgnęło, może spojrzę na zegarek ? Ale po co, dzień tutaj się nie kończy. Pośpiech został w domu, z naprędce wypijaną kawą, na kilka minut przed odjazdem autobusu...

Rozłożyste łąki, zielone tundry, kwiaty, niebieskie, białe, większe, małe, zwyczajne i niezwykłe. Setki małych kolorowych główek nad zielonym miękkim dywanem. Dziewicze królestwo fauny i flory. Przez jakiś czas dokucza myśl o niedźwiedziu czyhającym za krzakiem, ale i to mija. Jagody jeszcze nie dojrzałe, poco miałby przychodzić, trudzić się niepotrzebną wspinaczką, to zajęcie dla ludzi. Zjawił się duży jeżozwierz, nic sobie z nas nie robi, nawet nie rzucił okiem, czegoś szuka, my pijemy herbatę.

Mijamy jeziora, wspinamy się troszkę wyżej. Tutaj rozbijemy namiot, minęło tyle czasu w nogach, a Słońce nic, wisi jak wisiało, i jak tu kłaść się spać... Jak mrugnięcie oka, na chwilę poszarzało i znów jasno. Idziemy dalej, troszkę wyżej, dolina imponująca, mijamy już piąte jeziorko. Przełęcz, w dole gna rosomak, na stokach pasą się górskie owce Dall. Schodzimy w dół, kolejne jezioro, tym razem duże i długie, wypełnia całą dolinę.

Niektóre rzeczy z daleka wydają się trudne, blisko okazują się do przejścia. Inne wydają się łatwe, lecz blisko są nie lada wyzwaniem... Podjęta błędnie decyzja ciągnie się, aż do następnej okazji, gdzie znów można popełnić błąd. Tak było i tym razem, kilka błędnych decyzji, złej oceny sytuacji, zaprowadziły nas w samo centrum nieprzeniknionej dziczy. Stoimy przed wyborem, albo długa wspinaczka w górę, tam gdzieś minęliśmy ostatni ślad ludzkiej stopy, albo zapuszczamy się za szeroki mur gęstwiny... Zmęczenie podpowiada źle, idziemy w dół, przecież to tylko kilka kilometrów, nie może być przecież aż tak źle...

Okazuje się, że jest gorzej. Zarośla tak gęste, że nie da się zrobić kroku. Gałęzie i konary łapią za nogi i ręce, poruszanie się do przodu jest niemożliwe. Każdy krok to bezustanna walka, jak we śnie, w którym, mimo włożonego wysiłku nie da się podnieść nogi. Może łatwiej będzie strumieniem, ale jest jeszcze gorzej, dobre to że przynajmniej jest woda... Z gęstwiny nie widać nic, ufam kompasowi, przedzieramy się na zachód... Mija godzina, nic się nie zmienia, poza spotęgowanym zmęczeniem i czyhającą na krawędzi rozpaczą. Nagle, jest prześwit ! Idziemy ścieżką zwierząt, krótko, wpadamy do odciśniętego w trawie mieszkania, tu nocują kopytne, ich ślady wszędzie dookoła. Chwila i znów w gęstwinie, błocie, wodzie, nic nie widać. Kolejna ścieżka zwierząt, znów w strumieniu, gęstwina i znowu zwierzęce mieszkanie, gęstwina, ścieżka, od drzewa do drzewa, mija kolejna godzina. Jeszcze trochę, może teraz w lewo, chyba zostawię tutaj swój plecak, chodźmy jeszcze tam. Jest ! Doszliśmy do szlaku, który miał być tak blisko... Spóźniliśmy się tylko 6 godzin na umówione spotkanie, ale nie ma co panikować, przecież dopiero zmierzcha ;), a jutro kolejne mile czekają do przejścia.

Kolejna wyprawa, jezioro Eklutna, położone w dolinie zwieńczonej mroźnym topniejącym jęzorem lodowca. Z każdym rokiem cofa się nieznacznie, z każdym rokiem więcej do przejścia. Eklutna, to także stara rosyjska osada, doskonale pamiętająca carskie czasy. Troszkę dalej mały uroczy skansen z drewnianą cerkiewką, domeczkami, cmentarzykiem, jak z bajki, kolorowo, dużo zieleni i kwiatków. Potomkowie Rosjan wciąż tu są, zachowali mowę i wiarę. Często odmawiają trzymania się amerykańskich reguł popadając w konflikt z miejscową władzą.

Szlak, w jedną stronę, ma około 22 – 23 km, większość wzdłuż jeziora, płasko, więc nie powinno być tak źle. Ale tutaj wkrada się monotonia oraz bezlitosne słoneczne szpile. Zmęczenie, powoli, krok za krokiem, plecak staje się coraz cięższy, stopy bardziej sztywne, kolana mniej pewne, a do tego coś zaczyna łupać w biodrze.

Droga była kiedyś częścią starego traktu górników, lub innych odkrywców, więc jest dość szeroka, dostępna dla czterokołowych skuterów, rowerów, piechurów. Tych ostatnich najmniej, w sumie wyglądamy dość dziwnie. Mijające na czterokołowe stwory dziwią się, dlaczego oni idą, skoro można tutaj jechać... Życzliwie zwalniają aby nie utopić nas w kurzu. Idziemy chłoniemy daleko-północny pejzaż, z wodą koloru biało-perłowego.

Jezioro, się skończyło, zrobiło się jakoś bardziej sucho, dziesiątki mijanych strumieni gdzieś przepadły, a nam zachciało się pić. Więc wracać, czy iść dalej ? Dalej, przecież musi być woda. No i jest porywista rzeka o białawych wodach, spływa nią miliony lat lodowców. Ale my chcemy wody źródlanej, nie lodowcowej, dostaliśmy cynk, że zaledwie kilka mil dalej może być coś lepszego. Więc idziemy w kierunku mroźnego jęzora, myśląc już bardziej o wodzie niż przepięknie interesującej okolicy. Prześwit, jest, tu można nabrać wody, wchodzę, planuję co najpierw ugotuję zupę, czy herbatę... Czarna plama, wyostrza się z krajobrazu, niedźwiedzica z dzieciątkiem. Miała ten sam pomysł... To nie mój dom, jestem słabszy, w głowie budzą się trudy i przygody dni poprzednich, rezygnuję. Ani wody, ani lodowatego jęzora. W oddali żegnają nas niedoszłe wodospady. Wracamy do obozowiska, nabieramy wody z rzeki. Posiłek wzbogacony pradawnymi minerałami smakuje wybornie.

Okolice Fairbanks. Rozbity samolot.
Przemieszczamy się na północ, 500km od Anchorage, w okolice Fairbanks. Po drodze mijamy sławny park Denali, najdzikszy z dzikich, olbrzymi, bez szlaków, można zanurzyć się w nim na miesiące. W jego centrum najwyższa góra Ameryki Północnej. Olbrzymie skalisto-śnieżne cielsko widoczne z szosy. Majestat bycia najwyższą, wyraźnie odcina się od pozostałych szczytów. Ale my dalej w północne gęstwiny, tundry, góry.

Ponownie na szlaku, tu trochę inaczej, mnóstwo jagód. Mówią, aby omijać, bo grizzly lubią też, ale jak omijać, skoro są wszędzie, takie dobre i z witaminami, więc jemy i my. Wiele mil dalej, wiele metrów wyżej, mijamy niezwykły pomnik z II Wojny Światowej. Rozbity amerykański transportowy samolot wojskowy. Zahaczył o grzbiet jednej z gór i tak już pozostał. Setki części porozrzucanych dookoła, silnik oderwany od skrzydła, śmigła w doskonałym stanie. Między kamieniami wojskowe buty, pasy do mocowania towaru, butle gazowe, kable, przełączniki. Sam wrak samolotu lśni z daleka jak kryształowe jeziorko. Brakuje mu jednego skrzydła, ale w kadłubie można się schronić przed deszczem, nawet przespać. Jak on przetrwał te 70 mroźnych zim... Bez śladu korozji i zdrowymi kablami...

A na koniec miła niespodzianka, gnamy samochodem na południe, samolot powrotny za kilka godzin. Autostopowicze czekają na wygodny samochód. Mijam kilku z nich, potem jeszcze jednego, coś mnie szturcha, zatrzymuję się.
Hej how are you, were are u going ?
Anchorage,
great, it is my destination to !
Jump in, are you German ? Where are you from ?
Słyszę że nie jest Amerykaninem.
I am from .Pholland.
Holland ?
No Poland ?
Ooo, I am from Poland to !
Jak się masz ?
I zaczynamy, w utęsknionym ojczystym języku, opowieści, których nie da się powtórzyć...
 

Zobacz galerię zdjęć:

Jeżozwierz z Alaski. Zbz
Jeżozwierz z Alaski. Zbz Okolice Anchorage. Zbz Okolice Anchorage, po drugiej stronie doliny. Zbz Widok na Anchorage. Widoczne lotnisko. Zbz Droga na lodowiec Eklutny. ZBZ W drodze na północ. Stacja benzynowa + restauracja. Zbz Wrak samolotu. Zbz But z wraku. ZbZ Wrak samolotu. Zbz Gdzieś w alpejskich tundrach. Zbz Wrak samolotu. Silnik. Zbz Widok na Denali. Zbz Okolice Anchorage. Zbz Alaska Południowa. Śnieżne szczyty w oddali. Zbz Okolice Anchorage. Zbz Okolice Fairbanks. Środkowa Alaska. Zbz

co by nie napisać i tak nie byłoby to zgodne z rzeczywistością...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości